piątek, 5 grudnia 2014

Prawie potrącone

Dzisiaj był tak piękny dzień, że zaraz po powrocie z rehabilitacji mama powiedziała, że pójdziemy na spacer. Było ciepło, słonko ładnie świeciło, więc trzeba korzystać z tak cudownej pogody.
Dzisiaj pożegnałam się z gondolą. Ledwo się w niej mieszczę. Jest wygodna i uwielbiam w niej chodzić na spacerki, ale czas się już pożegnać i przywitać spacerówkę. 
Dostałam kaszkę, mamunia mnie wpakowała w kombinezon, do wózka, kocyk, smoczek i na spacer. 
Oj cudownie, słoneczko jeszcze troszkę grzeje, łapałam promyczki policzkami. Mama powiedziała, że pójdziemy na taki trochę dłuższy spacer. Trochę dłuższy, czyli tak liczę, że ze dwie godzinki nam zejdzie. Super. Naładujemy akumulatory. Ja się wyśpię a mamcia pooddycha świeżym powietrzem. Poszłyśmy do sklepu po krem dla mnie, po gazetę, po mleko. Mama wybrała nawet nową trasę, żeby czasem mi się widoki z wózka nie znudziły. Dzisiaj widziałam bardzo dużo drzew. Na niebie płynęły sobie leniwie chmurki...i zasnęłam.
Obudził mnie jakiś wariat, co mu się tłumik obluzował. Trochę się przestraszyłam ,ale odważna mama powiedziała, żebym się nie bała, że dokopie temu panu. Ruszyłyśmy dalej, ale jakoś nie mogłam już zasnąć. Szłyśmy sobie taką w miarę nową aleją. Dochodzimy do ulicy. Mama wszystko mi tłumaczyła, że teraz pali się czerwone dla nas, że musimy poczekać. Akurat na światełkach przy pasach to ja się znam, bo już tatuś mi coś o tym wspominał. Ale mamcia musiała mi to jeszcze raz wytłumaczyć. Zapaliło się zielone dla nas i mama jeszcze zerknęła czy możemy bezpiecznie wejść na pasy. Wszystkie auta już się zatrzymały, żebyśmy mogły przejść, więc mama ruszyła. A tu nagle z naszej lewej strony jakiś DZIAD( który miał zieloną strzałkę do skrętu w prawo) jedzie w naszą stronę. Odbił i ledwo ominął mój wózek. Gdyby nie to, że mama aż podskoczyła ze strachu pewnie dogoniłaby DZIADA. Prawdopodobnie byłaby to pierwsza osoba, której by nogi z d**y wyrwano. Miało to miejsce w Piotrkowie Trybunalskim, na skrzyżowaniu Słowackiego i Alei Concordii, 4-12-2014 o godz. 14.20 - 14.30. DZIAD jechał niebieskim autem. Nawet nie zwolnił, nie zatrzymał się. Tylko tyle zapamiętałyśmy.
Mama i roztrzęsiona i wku...zdenerwowana. Ja nie wiem co mam zrobić, więc zaczęłam do mamy po swojemu mówić. Troszkę pomogło, bo mama zaczęła się uśmiechać i tak rozmawiając wróciłyśmy do domu.
I człowieku myślisz, że idziesz po prostu tylko na spacerek. A tu masz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz