piątek, 21 sierpnia 2015

Apetyt mi się zaostrzył - konkurs

Po otrzymaniu medalu, mam ochotę na więcej. Pani - Ciocia Małgosia - rehabilitantka wczoraj bardzo mnie chwaliła. Jeszcze trochę i sama usiądę. Podczas ćwiczeń z malutką pomocą sama zaczęłam siadać na pupie.

Więc każda wygrana i każdy sukces powoduje, że jeszcze bardziej i jeszcze mocniej prę do przodu.
W moim jak na razie króciutkim życiu jeszcze nic nie udało mi się wygrać.

Mama zgłosiła mnie i tatusia do konkursu. 
Może paczka pieluch, to nic takiego, ale dla nas to koszt godzinnej rehabilitacji u Małgosi.
Proszę oddajcie głos na mnie i tatusia. Może uda mi się wygrać paczkę pieluch i będę miała dodatkową godzinkę ćwiczeń.
Głosować można TUTAJ KLIKNIJ . 

wtorek, 18 sierpnia 2015

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Zdobywamy Górę Kamieńsk 16.08.2015

Oj co to był za dzień, co to było za wydarzenie!!!
Mama Mikusia nam o tym powiedziała, bo u nas w Piotrkowie to chyba nikt o czymś takim nie słyszał. Piotrków przecież leży lata świetlne od Bełchatowa. Ja myślałam, że Szansa coś o tym nam powie, albo miasto Piotrków zainteresuje tym wydarzeniem swoich niepełnosprawnych mieszkańców. A tu nic. Jak się samemu nie dowiesz to nie wiesz. Dobrze, że mama Mikołaja jest i o takich rzeczach wie. 
Mama oczywiście od razu się zgodziła. Powiedziała tatkowi, że nawet ma nie myśleć o tym, że pójdzie do pracy. Idziemy na górę i ją zdobędziemy! Ja Jagódka dam radę!
Tylko, że ta pogoda...Od dwóch tygodni były upały, po 35 stopni w cieniu. Mama dopiero koło 19 ze mną wychodziła na spacer, bo wcześniej nie dało rady. A jak by tak słoneczko utrzymało się do niedzieli, to raczej by mi się nie udało. Ale pogoda łaskawa była i w sobotę wieczór troszkę się ochłodziło. Więc rodzice postanowili, że jedziemy. Będzie co ma być.
Od rana pakowanie. Mama dokładnie się przygotowała. Pieluchy, chusteczki, ubranka na zmianę na ciepłą i na zimną pogodę, jedzenie, picie, butelki, zabawki, przekąski. 
Wyjechaliśmy po 8 rano. I tak prawie przed końcem drogi zaczęło padać. Mama mówi do tatusia, żeby jechał, najwyżej poczekamy w samochodzie i jak by co to wrócimy jak się pogorszy pogoda. Ale już na miejscu było ładnie. 
Zanim się wyczłapaliśmy z auta podjechał samochód z dwiema paniami. Też pierwszy raz przyjechały. Tatuś pomógł im wyciągnąć wózki z samochodu. Nie wiedziałam, że takie duże panie jeszcze jeżdżą na wózkach jak ja. Myślałam, że tylko dzieci, ale mama mi powiedziała, że nie każdy dorosły ma zdrowe nóżki. Ci co mają zdrowe nóżki jak mama czy tata to chodzą na nogach, a ci co mają chore nóżki albo kręgosłupy, czy główki to jeżdżą na wózkach inwalidzkich. 
Poszliśmy się zgłosić, że jesteśmy. Ja dostałam numerek, a mama koszulkę. Niestety tatuś nic nie dostał, ale i tak się cieszył, bo jako jeden z nielicznych nie był pomarańczowy. Był zielony!!

 Na początku było mało ludzi, ale po około 3 kwadransach było już bardzo pomarańczowo. Każdy miał koszulkę taką co ma mama.

 Przez chwilę zrobiło się groźnie, bo zaczęło padać. Rodzice od razu wyciągnęli folię przeciwdeszczową i parasolkę. Mama mnie przykryła jeszcze swoją koszulką i nawet mój kocyk mi nóżki ogrzewał. Czekając na start postanowiłam się przespać, bo musiałam nabrać sił.
Zbieram siły






W końcu koło 10 było otwarcie i zaraz potem wszyscy zaczęli ustawiać się na starcie. Nikt nie nie pchał, wszyscy mili i uśmiechnięci.

Na początku mama mnie pchała. Trochę było stromo i sama nie dałabym rady. 


Mama po jakimś czasie wymiękła i przejął mnie tatuś. I tak sobie idziemy i idziemy i wiecie ile mięliśmy do pokonania prawie 3,5 km pod górkę. Mi pomagali trochę rodzice, a innym dzieciom na wózkach i dorosłym pomagali wolontariusze. Jak ktoś nie dawał rady to wtedy pomagali żeby nikt poleciał do tyłu, w dół. Albo po prostu sobie rozmawiali po drodze.














Tylko raz podczas wchodzenia padało. I znowu folia i parasol. Byłoby dobrze gdyby nie wiatr. Ale my jesteśmy twardzi i nie poddamy się. Na ostatniej prostej mamie spadł cukier na 62. Tatko wyciągnął colę i już spacerkiem z mamusią popijającą colę i tatkiem zbliżałam się do mety. Po godzinnej wspinaczce nawet nie byłam za bardzo zmęczona ani śpiąca.
Widzicie meta!!!

I ostatnia focia przed metą
Udało się!!!
Zaraz po przekroczeniu mety podszedł do nas taki pan i dał mi medal. Założył mi go tak jak sportowcom na olimpiadzie, tylko bez kwiatków. I na koniec uścisnął mi rączkę.
Złota medalistka
Jaka mama dumna
Cicho, nucę sobie tak w środku hymn


 Jak każdy sportowiec, o przepraszam olimpijczyk - medalista zaraz po przekroczeniu mety i otrzymaniu medalu trzeba zjeść, napić się i zrobić kupę. Melduje, że wszystko poszło zgodnie z planem.

Jak rodzice mnie oporządzili i sami też coś zjedli, to podjechały te duże samochody, emzetki i zjechaliśmy na dół. Jak jechaliśmy to jeszcze niektórzy wchodzili na górę. To chyba byli ci zatwardziali sportowcy, którzy nie chcieli żeby ich ktoś pchał. Chcieli sami i tylko sami. Ja bym nie dała rady. Za krótkie rączki i za małe dłonie. 
Emzetki zawiozły nas pod samą górę, gdzie był taki ośrodek i tam była potem impreza. Tatuś wziął kupony i poszedł po jedzonko, bo przecież musiałam coś ciepłego zjeść.



Po pomidorowej miałam atrakcje. Była muzyka, takie wielkie bańki mydlane i malowanie twarzy. 
Mama poprosiła panią co malowała kredkami buzie dzieciom o takie małe, delikatne kwiatki dla mnie, bo to mój pierwszy raz.
Ok. Pojadłam, popiłam, pobawiłam się, to najwyższy czas udać się na zasłużoną drzemkę...


Jak się obudziłam to była już końcówka imprezy. Spałam kiedy robiono takie zbiorowe zdjęcie. Może je znajdę TUTAJ za jakiś czas. Potem losowali nagrody, w między czasie zaczęło padać i pomału zaczęliśmy zbierać się do domku.

W domku to nikt nie wiedział, że jadę po medal i babcia z dziadkiem to byli w takim szoku jak mnie zobaczyli z tym medalem. Babcia do te pory myśli, że byłam pierwsza na mecie, bo mam złoty medal. A tam każdy dostał taki, nawet ci co wjechali ostatni, bo im się akurat najbardziej należało, bo oni sami wjechali na górę bez żadnej pomocy.



 To był naprawdę dobry dzień. Nie dość, że cały dzień spędziłam z rodzicami na dworze, to jeszcze zobaczyłam i poznałam tylu miłych, pomarańczowych ludzi. 
Za rok też jadę zdobyć Górę Kamieńsk. Nie wiem czy na własnych nóżkach, ale pojadę i pokażę wszystkim, że niepełnosprawność może być fajna. 

Góro Kamieńsk widzimy się za rok!!!









piątek, 14 sierpnia 2015

Do trzech razy sztuka

Chociaż u mnie to nie koniecznie na trzecim się skończy. Ale o czym mowa, już mówię.
Wózek.
Mój pierwszy wózek mama zamówiła w listopadzie. Do nas trafił tydzień  przed USG połówkowym. Jak czytacie bloga od początku, to wiecie, jaka była sytuacja. No ale jestem i mam się dobrze.
Ten wózek miał mi służyć długo...
Pierwszy spacer po wyjściu ze szpitala


Moje pierwsze wyjście na wybory
I gondola służyła mi ładnie i długo. Bo do połowy grudnia. Miałam 9 miesięcy jak przełożona zostałam do spacerówki.

I całkiem fajnie było na spacerkach. Więcej widziałam i mama mogła mi podnieść oparcie żebym mogła zobaczyć jaki jest świat. Tylko, że zapakowanie tego wózka do auta graniczyło z cudem. Jeszcze gdyby z nami ciągle jeździł tatuś to może dałoby radę, ale mama sama to już nie. Stelaż trzeba złożyć i wypiąć tylne kółka a siedzisko trzeba by było pakować koło mnie na siedzenie. Może były takie dwa wyjazdy i rodzice postanowili kupić wózek podróżny. 
Mała. lekka parasolka, składana. Taka miała być. Najważniejszą rzeczą było rozkładane oparcie, bo wtedy nie umiałam za ładnie siedzieć, a na siłę nie wolno mnie było sadzać, bo mogłabym dostać skrzywienia kręgosłupa. Mama taki wózek znalazła i rodzice pojechali i go dla mnie kupili.
Więc jeden był ciągle w bagażniku a z drugiego korzystałam na różne sposoby.
Spacerki na śpiocha
Łóżko w salonie
Leżanka

 Zanim ładnie nauczyłam się siedzieć i zanim rodzice kupili mi fotelik do karmienia, wózek służył mi za fotel do jedzenia. Miałam poduszkę, pieluszkę na kolankach i mama miała komfort, że podczas jedzenie nie wypadnę. 
Teraz coraz ładniej siedzę i wózek podróżny przestał spełniać swoją rolę. W tym wózku byłam kładziona lub sadzana ale tylko na parę minut. Niestety był do mnie nie dostosowany. Kiedy teraz siedzę w nim nawet godzinę, czy dłużej to mama musi mnie co chwila poprawiać, bo się zsuwam. Moja górna część ciała układa się jak plecy pijaka, który kima pod monopolowym w kącie. I w ogóle nie mam możliwości poprawienia się. Pasy są bardziej, bo muszą być. Są luźnie i nie trzymają mnie w ogóle.
Kilka tygodni temu mama zaczęła poszukiwania trzeciego wózka. Tatkowi też nie podobało się jak siedzę w wózku podróżnym. Tatko też nie był zachwycony, że tak dużo miejsca zajmuje po złożeniu.
W końcu mama znalazła wózek z siedziskiem kubełkowym i to był strzał w dziesiątkę. 
Kilka dni temu byliśmy w Łodzi i po powrocie do Piotrkowa podjechaliśmy do sklepu żeby tylko zobaczyć czy mają ten wózek. I mieli i to nawet dwa. Mogłam przymierzyć się do wózka i nawet trochę w nim posiedziałam. Dla rodziców to była krótka piłka, bierzemy. A najlepsze jest to, że po złożeniu jest malutki.

Byłam już w nim na spacerkach dwóch i nawet w nim spałam też dwa razy. Spisuje się na razie jak na medal. 
Oczywiście wolałabym śmigać po mieście na dinusiu ale jakoś nie potrafię nim kierować, a mama nie chce go pachać. Może jak pogadam z tatkiem...