sobota, 15 listopada 2014

Wiosna. lato, jesień, a jaka będzie zima?

Urodziłam się 15 marca, więc praktycznie była już wiosna. Pierwsze 40 dni mojego życia spędziłam w szpitalu, głównie na poziomie "0". Za oknem były obdrapane mury szpitala, okna malutkie i wysoko umiejscowione. Światem dla mnie był sufit i te zielone kafelki na ścianach.

Dopiero po przeniesieniu na 5 piętro mogłam zobaczyć, że świat nie jest taki ponury. Tam było więcej słońca, świeże powietrze, więcej miejsca. Mamusia brała mnie na ręce i podchodziła do okna. Opowiadała mi o samochodach, drzewach, słońcu, wietrze, spacerach. Widziałam jak słońce zachodzi, jak robi się coraz ciemniej, jak chmury się przesuwają. Mamusia dużo mi wtedy opowiadała o świecie.
Ostatnia niedziela w szpitalu, dwa dni przed wyjściem

 22 kwietnia wyszłam w końcu do domu. Pierwszy raz rodzice ubrali mnie w cieplejsze ciuszki i czapeczkę. Wsadzili mnie do nosidełka i do wyjścia. 
Poczułam na buzi wiaterek, lekki, ale to było coś zupełnie nowego. Nowe doznania. Odgłosy świata. Jakaś wrona, samochód, wiatr, drzewa, to wszystko było takie...orzeźwiające. Tak bardzo długo na to czekałam. Aby wyjść i poczuć świat.

 Chłodno...
 cieplej...

 przyjemnie ciepło...
 ...robiło się na dworze. W końcu wiosna szybko przemieniła się w lato. Wiosna była bardzo ciepła. Wychodziłam z mamcią na spacery, które trwały nawet 3 godziny. Przesypiałam je w całości. Budziłam się w domku kiedy wózek się zatrzymał. Mama robiła ze mną maratony. 
Lato pokazało mi jak może być gorąco. Uff...ze spacerkami trzeba było czekać do 18. Wcześniej nie dało się wyjść. Upały dawały mi popalić, ale ja miałam na to sposób. Spałam kiedy temperatury były najwyższe w samej pieluszce ( czasami bez) przykryta tylko pieluchą tetrową.

Lato pomału przemijało. Mamunia mówiła, że teraz na dworze będzie się robiło coraz bardziej kolorowo, że listki na drzewach będą się robiły pomarańczowe, czerwone, żółte. Widziałam to, kilka opadających listków wpadło mi do wózka. Mama się śmiała jak jeden wylądował na moim czole. Mi też było do śmiechu, bo za bardzo nie wiedziałam co mam z tym faktem zrobić, a po drugie lubię jak mama się śmieje. Śmiechy były, ale nikt mi nie powiedział, że zrobi się zimno, będzie wiało i będzie padać. Wszystkiego doświadczyłam. Ubieranie mnie w te dresy i kombinezony trochę trwa, a ja jak to ja zaczynam się wtedy denerwować, wtedy mama też się denerwuje i mamy niefajną atmosferę. Na szczęście to u nas szybko mija, bo jak wyjdę na dwór zmieniam się w aniołka, oczywiście mama też, tylko w takiego dużo większego.   
Z zimnem sobie radzę, bo jestem ciepło ubrana, ale wiatru i deszczu nie lubię. Gdy zawieje trochę silniejszy wiatr, to wtedy trochę się boję, bo wlatuje mi do oczu, dobrze, że mam czapkę to chociaż uszy są bezpieczne. Mrużę wtedy oczka i robię się zdezorientowana. Głupie i niemiłe uczucie.
Mama kupiła mi kombinezon z napisem "DEVIL NO. 1" z różkami...
...a przecież jak aniołek wyglądam.
Mała dresiarka

Pierwszy deszcz dopadł mnie jak wychodziłam z mamą z " Szansy". Żadnego parasola, ani kocyka, trochę daleko miałyśmy do samochodu. Mamie już ręce odpadały od noszenia mnie, bo lekka to ja nie jestem. I co tu robić? Szybkim krokiem mama ruszyła w stronę samochodu. Ja czułam na rączkach i buzi krople deszczu. Wszystko byłoby dobrze, gdyby deszczyk był lekki i ciepły, a wcale taki nie był. Był przede wszystkim zimny a krople były duże. Śmieszne było to, że po dotarciu do samochodu i wpakowaniu mnie na tylne siedzenie przestało padać. Mama wytłumaczyła mi co "to" było. Powiedziała, że jeszcze w swoim życiu nie widziałam porządnej burzy i gradobicia. Nie wiem co to, ale mam nadzieję, że wtedy będę w domu.
Ocalona po deszczu, jak widać żadnego wrażenia to na mnie nie zrobiło.

Takie tam z tatą w Manufakturze.
Przede mną jeszcze zima. Oby była taka jak mi mama opowiada.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz