piątek, 9 stycznia 2015

6 styczeń - ważna data

Rok temu, 6 stycznia 2014 roku tatuś zawiózł mamunię do szpitala. To było święto i wszystko było pozamykane, ale za to na izbie przyjęć nie było tłumów. Z Piotrkowa do Łodzi jest bliziutko i po 20 minutach byliśmy już pod szpitalem, to znaczy rodzice byli, bo ja byłam u mamuni w brzuchu i niby nic nie słyszałam. 
Mama została przyjęta na oddział do prof. Szaflika, żeby porobili jej dokładniejsze badania i tam żeby lekarze stwierdzili co dalej z moim istnieniem. 
Na następny dzień było zaplanowane USG. Mama długo tam leżała. Tatuś był z nią. Oglądało mnie kilku lekarzy i stwierdzono, że jest wodogłowie i to bardzo masywne, że główka o kilka tygodni wyprzedza resztę mojego ciałka. Oglądali dokładnie moją przepuklinę lub przetokę na karku, bo długo nie było wiadomo co tam mam. Doszukiwali się rozszczepu kręgosłupa, ale ja, jak to ja musiałam pokazać się z takiej strony, że nic nie było widać. Dupkę schowałam nisko w miednicy mamy i tyle mogli zobaczyć. 
Ci profesorowie są tacy uparci, że nie mogli odpuścić i na środę ( 8.01.2014) umówili mamę na rezonans magnetyczny. Mama już miała dosyć.
Czekali Ci moi rodzice cały dzień. Tata już miał wyjść i jechać do domu, bo zbliżała się 20, a tu nagle wchodzi pielęgniarka i mówi, że za 15 minut jedziemy na badanie. Tata oczywiście razem ze mną i mamunią miał być na tym rezonansie.
Jechaliśmy takimi podziemiami, szybko. Było tam zimno i mama ciągle się trzęsła. Trochę z zimna, ale chyba bardziej ze strachu. 
Badanie miało trwać 30 minut o ile mamcia będzie leżeć nieruchomo i będzie ładnie oddychać. Położyli taką niewygodną matę, na tym się mamcia położyła i taką samą, ciężką matą mamę przykryli. Wszystko pięknie, fajnie, tylko że mamunię przywiązali i nie dało rady w razie co uciec z tego badania. Wjechała mama do takiej tuby i zaczęło się najgorsze - badanie. Hałas, szumy, dziwne dźwięki. Mama zaczęła się denerwować, ja zaczęłam się bać. Nie miałam gdzie się schować, latałam po brzuchu mamy jak szalona. W końcu głos w słuchawkach powiedział, że mama ma wziąć głęboki wdech i za parę minut będzie koniec . Badanie trwało ponad 40 minut. Po badaniu poczekaliśmy na wynik. Mama się coraz bardziej denerwowała, dobrze że tatuś ją przytulał. I nagle usłyszałam: " Adam ja chcę urodzić. Nie chcę tej terminacji, ona się bała tego badania, tych hałasów. Czułam jak wierzgała mi w brzuchu, jak chciała się schować. Nie mogę jej teraz usunąć. Przecież to nasza córka". 
Wynik rezonansu był chyba najcudowniejszym co wtedy mogło nas spotkać. Ciągłość kręgosłupa i rdzenia kręgowego zachowana, czyli żadnego rozszczepu kręgosłupa nie mam.
Dzień po rezonansie rodzice mieli jeszcze dwie rozmowy z prof. Szaflikiem i jeszcze jednym profesorem ( neurolog lub neurochirurg). Tam też odbyły się rozmowy o moim dalszym życiu w brzuchu mamy. Rodzice postanowili, że dadzą mi szansę, że walczą o moje zdrowie i życie. Oczywiście były łzy i pytania rodziców, na które mądrzy lekarze odpowiadali tylko, że zobaczymy po porodzie.
10 stycznia 2014 roku odbył się pierwszy zabieg wewnątrzmaciczny, pierwszy shunt został wszczepiony. Sam zabieg trwał około 15-20 minut. Przez kilka godzin tatuś pilnował nas. Sprawdzał mamie cukier i dbał o to żeby mamę nic nie bolało. Wtedy też zapadła decyzja o moim imieniu. Mama jeszcze pod wpływem narkozy spytała się tatusia, jak tam Jagoda.
Po weekendzie zrobili mamuni USG. Prof. Szaflik nie wierzył własnym oczom. Tkanka mózgowa pięknie się rozprężyła, komory były lekko powiększone, ale mózg wypełniał całą czaszkę. Udało się.
Kto by rok temu pomyślał, że z mamcią będziemy pozować do zdjęć.
Niestety na wszystkich zdjęciach patrzę w dół, chyba na tą kratkę.


 Rodzice dziękuję, że o mnie walczyliście i nadal walczycie.

 Dziękuję
KOCHAM WAS


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz