piątek, 26 czerwca 2015

Czasami tacie trafia się wolny cały dzień

Czasami. Naprawdę czasami. I jak już się coś takiego trafi to mama ma tyle planów, że gdyby ten dzień miał 100 godzin to by zabrakło nam czasu.
Mamcia chciała jakoś uczcić te moje postępy w rozwoju i poza prezentem na Dzień Dziecka zaplanowała wyjazd do Łodzi.
Nie przeczuwałam, że ten wyjazd wiąże się z lataniem po lekarzach, a jednak...
Na początek pojechaliśmy do Instytutu, bo mama od stycznia nie może się dodzwonić na kardiologa. Muszę mieć jeszcze przynajmniej jedną wizytę, bo trzeba sprawdzić czy taka mała dziurka w moim serduszku się już zamknęła czy nie. Podobno dużo dzieci ma takie malutkie dziurki i nawet mama się tym nie martwi. To dobrze. O jeden stres mniej. I tak kobitka jest już znerwicowana tymi wyjazdami i użeraniem się o wszystko. Ale jak to mamcia mówi, taki mamy klimat w tym chorym kraju. To może dlatego jestem chora, bo żyjemy w chorym kraju?
Po delikatnej kłótni z panią w rejestracji na temat wciąż i nieustannie zajętego telefonu zaczęła się delikatna kłótnia o termin wizyty. Miałam mieć wizytę sierpień/ wrzesień, a tu pani w rejestracji mówi o styczniu/ lutym. Mama chyba była w środku już wrzątkiem, ale jak potem za mamą taki tatuś innego dzidziusia zaczął też na tą panią delikatnie krzyczeć, to się nagle znalazł termin na początek grudnia. Można, można, tylko jak to gdzieś ktoś mówił, trzeba mieć twarde pośladki. To mam ma pośladki ze stali, że jeszcze ma siłę tak wciąż delikatnie rozmawiać z paniami w rejestracjach.
Potem sytuacja podobna z zapisem do audiologa, ale tam bez problemu, kulturalnie, bez żadnego zadęcia proszę bardzo termin na październik. Czy może być? Pewnie, że może. Mama już jakoś dostała lepszego humorku.
Kolejna wizyta na Korczaka i znowu terminy i ustalenia data i godzina i numer pokoju.
To jak tak ma wyglądać nagroda za moje postępy w rozwoju, to ja chyba przestanę się rozwijać. Myślałam, że będą jakieś atrakcje, a nie latanie po rejestracjach.
I w końcu się doczekałam. 
Podjechaliśmy do Manufaktury i z mamcią oglądałam kwiatki, ubranka, zabawki. Potem rodzice zabrali mnie na chwilę na dwór. Tam jest taki super duży plac. Troszkę mi poopowiadali, gdzie tatuś się mamusi oświadczył, gdzie są dobre lody, gdzie jest fontanna.
Zrobiliśmy małe kółeczko i trafiliśmy do Pizza Hut. Woow będę jeść pizzę!
A raczej będę się patrzyła jak rodzice jedzą pizzę, a ja dostałam swoje dziecinne jedzonko.

Pogadałam troszkę z rodzicami, że fajny dzień, choć na początku się tak fajnie nie zapowiadało.
Możemy wracać do domku. Zmęczona jestem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz