W niedzielę rano wyruszyliśmy na Kamieńsk.
Uczestników co roku jest coraz więcej. Większość to były osoby, które poruszają się na wózkach, ale przecież ja też mam problemy z chodzeniem i ciągle poruszam się na wózku, tyle, że dziecięcym. To czy będę chodziła zależy od tego czy uda się mnie postawić na nogi. Moje ciało rośnie i robią mi się przukurcze. To może mnie posadzić na wózku. Dlatego tyle mam tych wyjazdów na turnusy i wciąż jestem rehabilitowana. Rodzice robią wszystko żebym mogła chodzić. Może za rok albo dwa jak już nauczę się chodzić na własnych nóżkach też będę tu przyjeżdżała. Z taką różnicą, że sama będę wchodziła na szczyt.
Wszyscy się zarejestrowaliśmy i czekaliśmy na start.
Tam gdzie było stromo przejmował mnie tatuś. Mama z tą swoją cukrzycą musiała uważać żeby cukier jej nie spadł poniżej normy. Ale spoko co chwilę przejeżdżała obok nas karetka i w razie co to podaliby mamie glukozę.
Po drodze było kilka punków gdzie rozdawali wodę i ciasteczka, a nawet krówki. Mama korzystała i się troszkę dosładzała.
Pogoda była dobra. Nie wiało, nie padało, było ciepło, ale nie gorąco. Idealnie po prostu.
Jak zaczęliśmy się zbliżać do mety, to mama spytała się mnie czy chce metę przekroczyć na nóżkach. No pewnie, że tak. Nie po to tyle siedziałam w wózku, żeby teraz nie móc wstać i (prawie) samodzielnie przekroczyć linię mety.
META
UDAŁO MI SIĘ
Potem były medale. Znowu mam złoto. Jak wszyscy, bo tutaj każdy dostaje złoty medal. Nie ma lepszych i gorszych, wszyscy są równi. Cała trasa liczy około 3,5 km i są niektóre etapy, że jest naprawdę stromo. Wtedy właśnie tata zabiera mamie wózek, bo mama to chudzinka i może nie dać rady.Tatuś też dostał medal, bo był naszym wolontariuszem.
Na górze były herbatki, kawki i bułki dla wszystkich uczestników.
Jak się wejdzie na górę to potem trzeba się dostać na dół. Rok temu wracaliśmy autobusem i podjechaliśmy nim aż na miejsce gdzie była imprezka. W tym roku postanowiliśmy zejść. I to był nasz wielki błąd. Zaczęło padać. Mnie schowali w wózku pod folią przeciwdeszczową, mama pod parasolem, a tata po kilkunastu minutach wyglądał jak zmokła kura. Dotarliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Solparku w Kamieńsku, gdzie były pozostałe atrakcje.
W Solparku były ciepłe posiłki, gorące herbatki. Była wystawa sprzętu, wszystkiego po trochu.
Niestety musieliśmy w połowie zabawy wrócić do domu, bo tata na 18 szedł do pracy.
W przyszłym roku znowu jedziemy i będziemy do samego końca. Może uda mi się część trasy pokonać na własnych nogach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz