Odwiedziliśmy Wisłę i dotarliśmy do Żywca.
Tam pochodziliśmy sobie po rynku. Poszliśmy na ciacha.
Porobiliśmy sobie zdjęcia...
Niestety u nas jest weekend majowy i wszyscy mają wolne od pracy a tutaj nie mają takiego czegoś i ciocia Ivana i wujo Tomasz byli w pracy i nie udało się żebym mogła ich poznać.
Trudno, może następnym razem. Ale jak się jest na Słowacji to moi rodzice postanowili wpaść do sklepy, gdzie zawsze kupowali jedzonko i picie. Tak więc mama ma swoją Kofolę, a tata kupił inne rzeczy o których nie będę pisała bo jestem niepełnoletnia.
I wróciliśmy do Michałkowa, bo już się późno zrobiło.
Na drugi dzień rodzice zabrali mnie znowu za granicę. Tym razem odwiedziliśmy Czechy.
Jak już przekroczyliśmy granicę to znowu chodziliśmy po rynku. Tylko to jest rynek w Czeskim Cieszynie a nie w Żywcu jak wczoraj.
Mam takie swoje przyzwyczajenia, że w nowych miejscach pozostawiam swoje "twarde dowody" i oczywiście lubię jeść w nowych miejscach. Skoro w Wiśle jadłam, w Żywcu jadłam, na Oravie jadłam to tutaj też muszę coś zjeść. Smakuję kulturę, jak Robert Makłowicz, a że z kubeczka to już mniej ważne.
I jak się skończył długi weekend to tata wrócił do Piotrkowa a ja z mamą dalej się rehabilitowałam w Michałkowie.
Troszkę pozwiedzałam, troszkę odpoczęłam, pobyłam z rodzicami i tak powinno być. Są obowiązki ale przyjemności też muszę mieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz