piątek, 24 października 2014

39 dni i w końcu do domu

Z tym moim wyjściem do domu to było różnie. Miałam wyjść w pierwszej połowie kwietnia, ale powiedzieli, że to jeszcze za wcześnie. Potem, że wyjdę na święta, ale nie zdjęli mi szwów, a trochę ich miałam, więc musiałam zostać w szpitalu.
Mamusia i tatuś mówili na mnie " Mały Franky", chyba wiem dlaczego. Hi hi hi...

W końcu we wtorek 22 kwietnia zdjęli mi szwy. Trochę za długo je nosiłam, ale na szczęście do żadnego zakażenia nie doszło. Mamusia z tatkiem pojechali na dół na neonatologię żeby porozmawiać z lekarzami co i jak dalej. Niestety lekarze nie są zbyt chętni do udzielania porad rodzicom jak należy takie dzieci, jak ja pielęgnować. Wjechali na górę do mnie, bo woleli być przy mnie niż odbijać się od drzwi lekarzy. Trochę to mnie zdziwiło, że przy wyjściu nikt nie zauważył mojej choroby. Proszę pielęgnować dziecko normalnie, jak każde inne. No fajnie, ale ja byłam pierwszym dzieciątkiem rodziców ( o rodzeństwie nic mi nie wiadomo) i na dodatek po dwóch operacjach.

Jeszcze przed wyjściem do domku miałam badanie dna oka. To było coś okropnego. Nigdy, nigdy więcej!!! Jeśli ktoś nie miał takiego badania to mu szczerze zazdroszczę. Mamusia była przy mnie, ale to i tak mi nic nie pomogło. Ja płakałam i to bardzo i mamcia też. Szkoda, że tatusia nie było obok nas, ale on latał po lekarzach żeby czegokolwiek się dowiedzieć przed opuszczeniem szpitala. Rodzice wtedy trochę wpadli w panikę. Ja w domu i co dalej? A jak zastawka przestanie działać, a jak za długo będę leżała na prawym boku i dren się sklei czy uszkodzi. Zero wyjaśnień jakichkolwiek informacji na ten temat.
Po tym okropnym badaniu zasnęłam i było całkiem fajnie, bo spałam u mamusi na rączkach. Przyszła pani rehabilitantka i powiedziała jak mamy ćwiczyć w domku. Wiecie te obroty w prawą i lewą stronę. Mówiła żebyśmy uważały na drgania rączek i nóżek, które miałam dość często na oddziale. To może być oznaką epilepsji, które u nas, dzieciaczków z wodogłowiem, są częste.
Mamunia poszła do taty na dół, bo trochę go nie było. Chyba chciała sprawdzić czy w końcu dorwał jakiegoś lekarza. Wrócili po chwili razem i to z wypisem.
Jadę do domku!!! W końcu!!!
Pierwszy raz mamusia ubrała mnie w taki pluszowy kombinezon i czapeczkę. Słodko wyglądałam. Tatuś włożył mnie do fotelika i  do wyjścia!!!
O jeszcze nie. Poszliśmy w trójkę do pielęgniarek z oddziału prof. Szaflika, żeby się pożegnać. Z mamusią spędziłam tam trochę czasu i chciałyśmy się jeszcze pokazać przed wyjściem. W końcu to na tym oddziale  leczono mnie w brzuszku mamy i zawsze było tam przyjemnie leżeć. Nawet personel jest tu przemiły, a to dość rzadko spotykane zjawisko w szpitalach.
Zjechaliśmy windą na dół i do wyjścia... Niedoinformowani na temat pielęgnacji niemowlaka z wodogłowiem wyszliśmy w trójkę ze szpitala.
Jak fajnie jest na dworku, powietrze, lekki wiaterek, błękitne niebo i taki świeży zapach, zupełnie inny od tego szpitalnego stęchłego powietrza.
W autku byłam grzeczna, nie spałam tylko ciągle patrzyłam się w stronę okna. Muszę ogarnąć ten świat, bo jak na razie znam tylko oddział neonatologii. Tam było tylko łóżeczko, alarmy, które co chwila mnie budziły, głośne rozmowy pielęgniarek, ból i taka jakby samotność. Raz mama jest potem jej nie ma, potem znowu jest i zaraz znika. A teraz mamusia siedzi obok mnie, tatuś kieruje autem. Rozmawiają o mnie, śmieją się do mnie, szczególnie mama. Zycie jest coraz fajniejsze.
Wjechaliśmy na podwórko. Pieski już skakały obok samochodu. Perełka chyba wie, że przyjechałam. Babcia już jest obok auta, czekała na mnie, dziadka nie było.
Gdy tata postawił fotelik na stole, to od razu psiaki zaczęły mnie obwąchiwać. Takie fajne zimne noski miały. Mamusia mnie wyjęła i było przedstawianie, że to jest babcia, to jest Perełka, to jest Czaruś, żeby nie było później pytań przy stole, typu a kto to jest, a ten to kto.
Babcia tak długo czekała na mnie, że od razu chciała mnie wziąć na ręce i wzięła.
Potem były tylko przytulasy...
I inne sweet focie...
Pierwszy raz paluszki trafiły do buzi
Czary mary
W becikowie
Na drugi dzień po przyjeździe do domku rodzice wzięli mnie na spacerek. Najpierw przymiarka do wózka...czy pasuję...
...a potem pierwsze wyjście.
Mama całkiem nieźle sobie radzi z prowadzeniem wózka. Nie najeżdża na krawężniki, trzyma się prawej strony, nie przekracza dopuszczalnej prędkości 1m/.min.
Rodzice tak się rozkręcili, że z każdym dniem wychodziliśmy na coraz dłuższe spacery i coraz dalej wędrowaliśmy od domku.
Ja i tata
Ja i mama

Na dworku jest coraz cieplej, a ja uwielbiam spacerki, wtedy mi się najlepiej śpi. Po kilku dniach wychodziliśmy nawet na dwie godziny. Extra, tyle czasu poza domem.

Spacerki spacerkami, ale trzeba było pomyśleć o fryzurze. Nie pamiętam kto mi golił główkę przed zabiegami, ale zrobił(a) to strasznie. Przecież jestem dziewczynką i muszę jakoś wyglądać. A tu 3/4 głowy ogolone na zero i tylko koło lewego ucha zostało mi trochę włosów i jeszcze pejsik koło prawego ucha. Po prostu straszna fuszerka, masakra.
Mama poszła do swojej fryzjerki czy da radę zaopiekować się moją czuprynką. Monika powiedziała, że tak. Tak więc w piątek 25 kwietnia byłam pierwszy raz u fryzjera. Miałam wyrównane włoski. Płakałam jak każde małe dziecko, gdy się boi, ale teraz jest ok. Byłam najmłodszą klientką Moniki, miałam zaledwie 6 tygodni. Ależ jestem odważna.







































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz