Nie ma na razie nauki " mama" czy "tata". Rodzice uczą mnie rzeczy, które już są dla mnie niezbędne, czyli kichanie lub inne oczyszczanie górnych dróg oddechowych. Kto by się przejmował takimi rzeczami, przecież są "sopelki", "katarki", a się okazuje, że kilka razy ta wiedza uratowała mi nos przed totalnym zatkaniem. Po kilku dniach ciężkiej harówki przyszedł czas, żeby się pochwalić co umiem.
Historia o mojej walce z chorobą - wodogłowiem wrodzonym, agenezją ciała modzelowatego i torbielą międzypłatową wrodzoną.
niedziela, 22 lutego 2015
Uczę się już
Jestem już na tyle duża, że rodzice postanowili zakończyć moje beztroskie dzieciństwo i postanowili mnie zacząć uczyć. Ale, że moi rodzice należą do rodzaju tych "szalonych" rodziców, nauka też do normalnych nie należy.
Nie ma na razie nauki " mama" czy "tata". Rodzice uczą mnie rzeczy, które już są dla mnie niezbędne, czyli kichanie lub inne oczyszczanie górnych dróg oddechowych. Kto by się przejmował takimi rzeczami, przecież są "sopelki", "katarki", a się okazuje, że kilka razy ta wiedza uratowała mi nos przed totalnym zatkaniem. Po kilku dniach ciężkiej harówki przyszedł czas, żeby się pochwalić co umiem.
Nie ma na razie nauki " mama" czy "tata". Rodzice uczą mnie rzeczy, które już są dla mnie niezbędne, czyli kichanie lub inne oczyszczanie górnych dróg oddechowych. Kto by się przejmował takimi rzeczami, przecież są "sopelki", "katarki", a się okazuje, że kilka razy ta wiedza uratowała mi nos przed totalnym zatkaniem. Po kilku dniach ciężkiej harówki przyszedł czas, żeby się pochwalić co umiem.
Przekichany luty
Miała być zimna i śnieżna zima. Mama miała z tatkiem kupić mi sanki i mieliśmy chodzić na spacerki z sankami. Może, tak jak mama, zjeżdżałabym z górki na sankach, albo ktoś zrobiłby kulig. Mama mi tyle opowiadała o zimie i co?? Gdzie ta zima?? Gdzie ten śnieg i mróz??
Nic z tego nie ma i mama mówi, że będą choroby latały po dworze i zarazki. I jak się zarażę to będzie źle.
Ale jak tu się niczym nie zarazić jak ciągle jeżdżę na rehabilitacje, albo do Łodzi. Wszędzie jest pełno ludzi, dzieci. A gdzie ludzie to są też zarazki. I... złapałam coś.
We wtorek dostałam wysokiej temperatury i jakieś plamki na całym ciele. Mamusia bała się o moją główkę, żebym nie dostała ataku padaczki i żeby z zastawką nic się nie stało. Główkę mi obkładała zimną pieluchą tetrową, dostawałam leki na ból i na gorączkę i dawali mi dużo picia i to różnego. Raz wodę, potem bobo fruita, potem soczek, albo kompocik z malin. Byłam jak królowa, wszyscy mnie nosili na rączkach i koło mnie chodzili i przytulali.
Temperatura raz była nawet ok, potem mi rosła i tak w kółko. Rodzice w końcu zabrali mnie do lekarza i dostałam instrukcje jak ze mną postępować. Po dwóch dniach wszystko minęło poza katarkiem, bo ten jak się przykleił do nie chciał odejść. Najgorzej było w nocy, bo nie dawał mi spać, więc w nocy rozrabiałam a w dzień spałam.
Ale jakoś katarek zaczął mi po kilku dniach przechodzić. Nawet wróciłam na rehabilitacje, bo tak dobrze się czułam.
Byłam u pani Małgosi i miałam super humor.
Nic nie trwa wiecznie i moje dobre samopoczucie także. Po kilku dobrych dniach zaczęłam kaszleć. I gdy kaszel zaczął być już taki trochę brzydki mamcia z tatkiem od razu zabrała mnie do lekarza. I okazało się, że mam zapalenie oskrzeli. Wybór mieliśmy taki, że albo zostaję i leczę się w domu, albo jadę z mamą do szpitala. Oczywiście leczymy się w domu, bo w szpitalu to od razu dopadłaby mnie jakaś sepsa.
Zaczęłam leczenie w domu. Dwa razy dziennie antybiotyk i inhalacje.
Po dwóch dniach zaakceptowałam inhalator. Nie wiem czy nie można wynaleźć cichszego sprzętu, przecież zawału można dostać. Kilka minut w tym hałasie i mój słuch chyba się pogorszył. Zobaczymy co powie audiolog.
Z każdym dniem było lepiej. Inhalacje zaczęły mnie nawet usypiać. Kaszel przestał mi dokuczać, katar znowu zaczął znikać.
Na kontroli wszystko poszło po naszej myśli. Oskrzela są wyraźnie lepsze, nie ma już tego trzeszczenia przy oddychaniu. Mam jeszcze mieć inhalację, ale już wychodzę na prostą. Ja zaczynam zdrowieć i za oknami po mały wiosnę widać.
Chyba w tym roku nie zobaczę śniegu. Trudno może kiedyś, innym razem.
Nic z tego nie ma i mama mówi, że będą choroby latały po dworze i zarazki. I jak się zarażę to będzie źle.
Ale jak tu się niczym nie zarazić jak ciągle jeżdżę na rehabilitacje, albo do Łodzi. Wszędzie jest pełno ludzi, dzieci. A gdzie ludzie to są też zarazki. I... złapałam coś.
We wtorek dostałam wysokiej temperatury i jakieś plamki na całym ciele. Mamusia bała się o moją główkę, żebym nie dostała ataku padaczki i żeby z zastawką nic się nie stało. Główkę mi obkładała zimną pieluchą tetrową, dostawałam leki na ból i na gorączkę i dawali mi dużo picia i to różnego. Raz wodę, potem bobo fruita, potem soczek, albo kompocik z malin. Byłam jak królowa, wszyscy mnie nosili na rączkach i koło mnie chodzili i przytulali.
Temperatura raz była nawet ok, potem mi rosła i tak w kółko. Rodzice w końcu zabrali mnie do lekarza i dostałam instrukcje jak ze mną postępować. Po dwóch dniach wszystko minęło poza katarkiem, bo ten jak się przykleił do nie chciał odejść. Najgorzej było w nocy, bo nie dawał mi spać, więc w nocy rozrabiałam a w dzień spałam.
Ale jakoś katarek zaczął mi po kilku dniach przechodzić. Nawet wróciłam na rehabilitacje, bo tak dobrze się czułam.
Byłam u pani Małgosi i miałam super humor.
Nic nie trwa wiecznie i moje dobre samopoczucie także. Po kilku dobrych dniach zaczęłam kaszleć. I gdy kaszel zaczął być już taki trochę brzydki mamcia z tatkiem od razu zabrała mnie do lekarza. I okazało się, że mam zapalenie oskrzeli. Wybór mieliśmy taki, że albo zostaję i leczę się w domu, albo jadę z mamą do szpitala. Oczywiście leczymy się w domu, bo w szpitalu to od razu dopadłaby mnie jakaś sepsa.
Zaczęłam leczenie w domu. Dwa razy dziennie antybiotyk i inhalacje.
Po dwóch dniach zaakceptowałam inhalator. Nie wiem czy nie można wynaleźć cichszego sprzętu, przecież zawału można dostać. Kilka minut w tym hałasie i mój słuch chyba się pogorszył. Zobaczymy co powie audiolog.
Z każdym dniem było lepiej. Inhalacje zaczęły mnie nawet usypiać. Kaszel przestał mi dokuczać, katar znowu zaczął znikać.
Na kontroli wszystko poszło po naszej myśli. Oskrzela są wyraźnie lepsze, nie ma już tego trzeszczenia przy oddychaniu. Mam jeszcze mieć inhalację, ale już wychodzę na prostą. Ja zaczynam zdrowieć i za oknami po mały wiosnę widać.
Chyba w tym roku nie zobaczę śniegu. Trudno może kiedyś, innym razem.
Kisielkowa zabawa
Pod koniec stycznia miałam zajęcia na Dziewanny w Łodzi. Jest tam zespół szkół dla dzieci niewidomych i niedowidzących. Ja mam małe problemy z oczkami i tam chodzę do okulisty i odkąd mam orzeczenie o potrzebie wczesnego wspomagania tam także jeżdżę na zajęcia.
Podczas jednych zajęć padł pomysł, żeby nagotować mi kisielku i dać mi do zabawy. Dla moich rączek i nóżek to miała być taka fajna zabawa. Hi hi mama miała dziwną minkę. Pewnie już widziała wszystko pomazane kisielkiem.
Ale jak trzeba, to trzeba.
Mama nagotowała kisielku.
Zabawa była udana. Cała byłam upaćkana. Raczki, nóżki, brzuszek, całe geterki i koszulka. Nawet we włoskach miałam kisiel. Mama też była brudna. A jaki materacyk był oblepiony, wszystko się do niego kleiło. Jedynie z tego całego bałaganu była Perełka zadowolona. Tyle kisielu miała do zlizywania z materacyku.
Mamusia powiedziała, że to kiedyś powtórzymy, tylko psychicznie musi się do tego przygotować. Za bardzo nie wiem co to znaczy, ale to chyba chodzi o to, że to niedługo będzie.
Podczas jednych zajęć padł pomysł, żeby nagotować mi kisielku i dać mi do zabawy. Dla moich rączek i nóżek to miała być taka fajna zabawa. Hi hi mama miała dziwną minkę. Pewnie już widziała wszystko pomazane kisielkiem.
Ale jak trzeba, to trzeba.
Mama nagotowała kisielku.
Jak sobie stygł to tatuś powiedział mi co mnie czeka. Zaraz potem mamusia zabrała mnie na szybką rehabilitację, żebym się rozluźniła.
I jak kisielek już nie był gorący, a i ja byłam przez mamusię troszkę pogimnastykowana to zaczęło się przymierzanie do zabawy.
Na początku tatuś tak delikatnie mi rączki wkładał do tacki z kisielkiem, potem coraz bardziej i bardziej...
...mamusia zaczęła mi rączki polewać kisielkiem...
... potem takie sopelki mi mamusia robiła. Tak fajnie wyglądały na palcach mamusi. Patrzyłam w górę i w dół...
... klaskała mi mamusia rączkami i jej się te rączki kleiły. Potem mamusia mi tak robiła moimi rączkami. I bawiłyśmy się w "pani zo zo zo, pani sia sia sia". Czasami rączkę chciałam wziąć do buzi ale cały kisiel lądował na bluzeczce.
Kisiel nie musi być tylko na rączkach, nóżki też miały ćwiczyć |
Mniam, mniam, jaki dobry...truskawkowy |
Noga kisielem oblana |
Mamusia powiedziała, że to kiedyś powtórzymy, tylko psychicznie musi się do tego przygotować. Za bardzo nie wiem co to znaczy, ale to chyba chodzi o to, że to niedługo będzie.
piątek, 6 lutego 2015
Spokojne, normalne dni
Ostatnio trochę chorowałam. Dopadła mnie trzydniówka i wszystko co z nią się wiąże. Trzydniówka trzeciego dnia puściła, ale katar i zawalone gardziołko zostało. Dzisiaj jest pierwszy dzień, gdy już nic mi nie dokucza.
Nie wiadomo jak to się stało, ale po tym niefajnym okresie zrobiłam się jakby bardziej kontaktowa. Tak mama mówi, że bardziej zaczepiam i nauczyłam się kilku nowych rzeczy.
Coraz częściej dopominam się o przytulaski, obojętnie z kim. Dla mnie dzień bez ukochania mamy jest dniem straconym, więc gdy jest tylko okazja mama mnie ściska i całuje. Mówi, że mnie zje, ale ja jej nie wierze, bo mama nie za bardzo lubi mięsa, a co dopiero surowe. Mamcia pyta się mnie po ile jest dziecięcinka. To mówię jej, że jest bezcenna za kilogram.
Z mamunią jak to z mamą zawsze są miziajki i takie takie inne słodkie rzeczy do robienia, za to z tatusiem to sprawy inaczej wyglądają. Ja z tatusiem to mamy swój świat. Lubimy jak tatuś mi robi samoloty i karuzele i ja się wtedy wcale nie boję. Lubimy oglądać wspólnie filmy, chociaż niewiele z tego rozumiem. Za szybko tam w telewizorku mówią i nie nadążam.
Z tatusiem często pogrążamy się we śnie. To kolejna fajna rzecz, jaką robimy razem. Po prostu uwielbiamy razem lulać. I super nam to wychodzi.
Nie wiadomo jak to się stało, ale po tym niefajnym okresie zrobiłam się jakby bardziej kontaktowa. Tak mama mówi, że bardziej zaczepiam i nauczyłam się kilku nowych rzeczy.
Nauczyłam się robić "kosi kosi" lub jak kto woli umiem bić brawo. Robię to nawet kilkanaście razy dziennie i wszyscy się z tego cieszą, więc ja im jeszcze bardziej bije brawo i tak w kółko. Ostatnio w Szansie biłam brawo każdej dzidzi, która obok mnie przechodziła sama czy u mamy na rękach.
Największa zmiana nastąpiła w jedzeniu. Skoro jestem już duża i nie jestem już małą dzidzią, to postanowiłam odstawić mleko i butelkę. Butle dostaje tylko rano i to nie codziennie. W ciągu dnia preferuje deserki, obiadki, świeże owoce, kaszki i ostatnio ciasteczka z herbatką. Jadam tylko na siedząco. Zaczynam też mamusi pokazywać czy coś mi smakuje czy nie. Pokazuje, że jestem już najedzona, albo jak jem deserek i jeszcze mi mało to ciągle otwieram buzie i mama wtedy lata po kuchni i szykuje mi szybko banana. Fajnie mieć taką mamę co wie o co chodzi.
Ostatnie tygodnie, poza okresem gdy chorowałam, były takie milutkie. Tatuś ma mniej nadgodzin i częściej spędzamy czas tylko we trójkę. Najlepiej jest gdy mamy wolne rano. Mamcia mi szykuje śniadanko, a tatuś mamusi i sobie. Potem oczywiście ja jem jako pierwsza. Rodzice za to dziwnie jedzą. Mama jak to mama powoli je i za to dużo przy tym gada, a tatuś kanapki pochłania w całości. A wiecie dlaczego?? Bo zaraz odchodzi od stołu i leci do mnie się poprzytulać!!!
Kanapki, mama a tam w tle to ja z tatusiem |
Pośniadaniowe prytulasy |
Trójka wariatów |
Z mamunią jak to z mamą zawsze są miziajki i takie takie inne słodkie rzeczy do robienia, za to z tatusiem to sprawy inaczej wyglądają. Ja z tatusiem to mamy swój świat. Lubimy jak tatuś mi robi samoloty i karuzele i ja się wtedy wcale nie boję. Lubimy oglądać wspólnie filmy, chociaż niewiele z tego rozumiem. Za szybko tam w telewizorku mówią i nie nadążam.
Wieczór filmowy z tatkiem |
czwartek, 5 lutego 2015
No to mi stuknęło 5000
5000 wyświetleń. Wooow jak to szybko się uzbierało. Fajnie, że wchodzicie, czytacie i jesteście ciekawi co u mnie.
Dzisiaj miałam podwójną rehabilitację. W "Szansie" pół godziny i całą godzinę z panią Małgosią, a w między czasie byłam w gościach u cioci - babci Grażynki. Ja jestem padnięta i mama też. Dobrze, że jutro jest piątek i nigdzie nie musimy iść. Będziemy z mamcią gnić w łóżku do południa. A potem weekendzik.
Subskrybuj:
Posty (Atom)