Dużo.
Zaczęło się od PATOLOGII NOWORODKA. Mam tam wizyty raz na 4 miesiące. Sprawdzają moją wagę, długość, wygląd mojego ciałka i oczywiście postępy w rozwoju. Mama odpowiada na mnóstwo pytań. Co jem, ile jem, jak śpię, kiedy śpię, jak rehabilitacja, jak kontakt z otoczeniem, co umie robić, a czego jeszcze nie opanowałam. Sama jak na przesłuchaniu odpowiada a tatko mnie ubiera. Przede mną jeszcze jedna wizyta w lutym i to koniec z patologią.
Ćwiczymy obroty w za dużych skarpetkach :-) |
NEUROLOG widuje mnie częściej, bo raz na 2-3 miesiące. Jeździmy do Dobrego Doktora w ICZMP w Łodzi. Tam głównie są oceniane moje postępy rozwoju. Na pierwszej wizycie nie było fajnie. Lekarka powiedziała, że żadnych postępów nie robię i że źle widzi moją przyszłość. W czasie badania miałam delikatne drgawki jednej nóżki. Miałam je już na oddziale neonatologicznym i tam kazali nam je obserwować. Gdyby zdarzały się częściej i byłyby mocniejsze to wtedy moje rokowania byłyby naprawdę złe, bo to oznaczałoby padaczkę. Natomiast po wyjściu do domku te drgawki pojawiały się coraz rzadziej i były coraz łagodniejsze. Gdy mamcia łapała mnie za drżącą nóżkę czy rączkę te drgawki od razu ustępowały, a to bardzo dobrze. Pani neurolog zaleciła włączenie "leków" na padaczkę. Co na to rodzice, oczywiście, że NIE. Mamy znajomego Mikołajka ( pozdrawiamy Cię Smyku), który pomimo jednego ataku epilepsji nie ma włączonego leczenia. Leki na padaczkę zamulają dziecko, które i tak ma duży problem z ogarnięciem świata. Dodatkowe przymulanie takimi lekami pewnie zatrzymałoby mnie w rozwoju, a wiadomo jak coś nie idzie do przodu to się cofa. Rodzice byli na konsultacji u jeszcze jednego neurologa, który stwierdził, że absolutnie żadnych leków o ile nie będą naprawdę konieczne. Jeden czy nawet dwa ataki nie czynią od razu epilepsji. Idę do przodu a nie do tyły z rozwojem.
Na kolejnych wizytach było już lepiej. Na razie nie było żadnej wzmianki na temat podawania jakichkolwiek leków. Mój rozwój też zaczął być oceniany coraz lepiej. Za kilka dni mam kolejną wizytę, zobaczymy co będzie.
Patrzymy oczkami za zabawką |
USG. To badanie służy sprawdzeniu jak tam moje komory i torbiel. Komory są nadal poszerzone róg czołowy lewy 30 mm, prawy 43 mm. A jak leżałam u prof. Szaflika to miałam już na granicy 10mm. Komory mam dużo poszerzone. Może jeszcze się odrobinę zmniejszą. USG nie wszędzie może dotrzeć nie widać tego co mam w głębi. Dopóki mam ciemię będę miała robione to badanie. Nie boli, tylko mama potem panikuje, że fryzurę mi znowu popsuli. Wieczorem muszę mieć dwa razy mytą główkę, żeby tego żelu się pozbyć. Fuj.
Miałam niedawno robione USG brzuszka. I tam w jak najlepszym porządki. Między moimi jelitkami plączę się gdzieś końcówka drenu. Na monitorze było widać ciemną plamę co oznacza, że dren odprowadza nadmiar płynu z główki, ale sama końcówka była nie widoczna. Byłam po jedzeniu i miałam w jelitkach dużo powietrza i nic nie było widać przez te gazy. Gazy uleciały w domu przed kąpielą. Mamusia widziała mój pęłny żołądek, obie nerki i nawet lekarka pokazała moją śledzionkę ( tak ją nazwała).W brzuszku jest dobrze. Razem z mamą wyszłyśmy zadowolone z badania.
KARDIOLOG. Chyba każde dziecko jak ma kilka miesięcy idzie do kardiologa. Tak było też ze mną. Miałam już wtedy pół roku.
W czasie ciąży stwierdzono u mnie śladową niedomykalność zastawki trójdzielnej ( jejku skąd ja znam takie wyrażenia!!! Z tym się chyba trzeba urodzić!!). Rodzice szukali w internecie co to jest, czy będę miała jakieś nieprzyjemności przez to. W końcu pani doktor, która prowadziła mamusi ciążę powiedziała, że to taka prawie norma, że to się "naprawi" samo.
U kardiologa miałam zrobione kolejne USG na którym było widać moje serduszko.
Patrzyłam przez chwilę na ekran, ale nie widziałam w serduszku ani mamy ani taty. Tak więc zauważyłam pewną nieścisłość. Mama mówi, że w serduszku ma mnie i tatusia i Perełkę i wiele innych mniejszych osób, mówi że całym serduszkiem kocha nie. A ja patrzę ma ekran i w moim serduszku, które całe sobą kocha mamę i tatę nic nie ma na monitorze. Kiedyś o tym porozmawiamy.
MY |
OKULISTA będzie miał ze mną dużo do roboty.
W dniu wyjścia do domku miałam w ICZMP miałam badane dno oka. Okulistka powiedziała mamusi, że jest wszystko dobrze z oczkami. Ale w pewnym momencie zaczęłam zezować i nie chciałam odwracać główki w prawą stronę. Dostaliśmy namiar na fachowców. I po kilku tygodniach zastanawiania się i obserwacji rodzice postanowili działać.
Byliśmy w Łodzi na ul. Dziewanny, jest tam szkoła dla osób niedowidzących i niewidomych. Miałam badania dna oka i też takie mniej nieprzyjemne. W prawym oku mam słabszy nerw wzrokowy, co jest skutkiem dłuższego uciskania na ten nerw. Rosły mi komory i wszystko było rozpychane na boki łącznie z nerwem wzrokowym i nie tylko. Cała tkanka mózgowa była ściskana.
Okulistka powiedział jednak, że mam potencjał. Mogę sobie w główce poprowadzić inną drogę, która przejmie działanie uszkodzonego, bądź słabszego nerwu. Trzeba ćwiczyć i rehabilitować i wszystko się poukłada.
AUDIOLOG też mnie badał i oglądał. Uszka mam ładne, to już nam powiedziano na pierwszej wizycie. Ze słuchem też jest dobrze. Każde badanie wychodzi prawidłowo. Na początki października miałam takie specjalne badanie ABR. Musiałam do Łodzi przyjechać na czczo. Tam w takim ciemnym pokoju tatuś mnie nakarmił i położył koło mamy, która miała mnie uśpić. Założyli mi takie klejące naklejki na czoło i za uszami. Jak zasnęłam, a trwało to trochę, do tych naklejek doczepili kabelki i założyli słuchawki na uszy. Tam leciały różne dźwięki a komputer mierzył i sprawdzał mój słuch. Badanie sobie trwało a ja smacznie sobie spałam. Mamcia leżała obok mnie a tatuś patrzył co tam na monitorze wyskakuje. Po prawie 30 min. byłam już wolna. Słuch mam prawidłowy, co nie oznacza, że nie mamy go ćwiczyć. Trzeba nauczyć mnie jak słuchać, jak widzieć, jak ruszać rączkami, nóżkami. Na razie mamcia w wspaniały sposób wyszkoliła mnie w śmianiu się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz