Od czasu do czasu muszę wpuścić mamę na bloga, żeby też coś od siebie napisała. Więc mamusiu proszę bardzo pisz.
Dziękuję córciu.
Usłyszałam pytanie, po co piszę tego bloga, po co tak dokładnie i czasami wręcz drastycznie opisuję to,co się działo z Jagódką i z nami. Odpowiedź jest prosta. Wręcz banalna.
Robię to dla Jagódki. Żeby kiedyś mogła przeczytać co się z nią działo, kiedy była malutka, ile przeszliśmy razem, w trójkę. My możemy kiedyś zapomnieć o pewnych rzeczach, możemy nie wiedzieć jak jej to wytłumaczyć, opowiedzieć, możemy też po prostu nie chcieć do tego wracać. Ja nie mam w domu żadnych zdjęć z mojego leczenia i żałuję, że nie mam takiej " pamiątki". Jagódka ma dużo zdjęć, dużo filmów, które będą nam przypominały jak bardzo o nią walczyliśmy. Jagodzia będzie widziała jaką miłością była otaczana przez nas jeszcze zanim się urodziła. Zobaczy, że kochamy ją najbardziej na świecie. Mimo wszystko.
Robię to dla siebie. To jest dla mnie forma terapii, umysłowej rehabilitacji. Leżąc w szpitalu przed jak i po porodzie nie została nam udzielona ŻADNA pomoc psychologiczna. W mądrych książkach oczywiście jest napisane, że rodziny mające lub, które będą miały niepełnosprawne dzieci są otaczane taką opieką, ale to tylko wydrukowane puste zdania i nic więcej. To nie my mamy szukać pomocy, to pomoc ma przyjść do nas. Jak nie drzwiami, to oknem, ale powinna być udzielona a nie byle jak wymuszona.
Czasami nie ma z kim pogadać, zwierzyć się z obaw, wyżalić się i po prostu spuścić powietrze. Czasami człowiek zostaje sam i nie wie co ma robić z tą wiedzą na temat niewiadomej przyszłości dziecka, nie mam ani czasu ani siły jechać do lasu i wydrzeć się na cały świat. Wydrzeć się i wykrzyczeć, że to nie sprawiedliwe, że ja całe dzieciństwo latałam po lekarzach, a teraz moją córkę czeka to samo. Tyle, że Jagódka ma 1000 razy gorzej. Ja nie wiem za co, dlaczego, dlaczego to ona, a nie inne dziecko.
Robię to dla Ciebie dla innych rodziców, którzy mogą przechodzić kiedyś przez to samo. W ciąży nie natrafiłam na podobnego bloga. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Czekaliśmy od badania do badania, były kolejne wizyty w Łodzi, leżenie w szpitalu i...lekarze robili swoje. My odbijaliśmy się tylko od drzwi. Na każde nasze proste pytanie słyszeliśmy recytowane formułki z książek medycznych. Najlepiej nic nie gadajcie. Oddamy wam dziecko i do domu. Dalej niech się inni lekarze zajmą dzieckiem. A my? A nasze pytania?
Piszę tego bloga, żeby nie zwariować. Dużo osób się od nas odwróciło i to bardzo boli. Mamy chore dziecko, i nagle wszyscy wokół poznikali. Przykre.
Dziękuję córeczko, oddaje Ci bloga z powrotem.
No problem, mama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz