Ruszyła i to szybko. Kilka dni później pojechałyśmy na pocztę żeby wysłać podanie do fundacji. Mamunia wybrała dla mnie fundację "Zdążyć z pomocą", bo przecież sama ma tam subkonto. Wszystkie zaświadczenia lekarskie, ksero dokumentacji medycznej, moje zdjęcie, wszystko tam było. Mamcia wysłała to poleconym i miałyśmy tylko czekać na papiery od fundacji.
Po trzech tygodniach przyszły papiery. Rodzice podpisali i wysłali z powrotem. Listopad minął i grudzień też, a z fundacji żadnego pisemka o moim numerku podopiecznego, nic nie przychodziło. Mama zaczęła dzwonić, pytać się jak długo jeszcze mamy czekać. W końcu postanowiła, że jedziemy do Warszawy, do fundacji, bo coś to za bardzo się wlecze. Tatuś wziął wolne i fru do stolicy.
Całą drogę byłam grzeczniutka, spałam sobie i słuchałam muzyczki. Mama wie przy czym mi się fajnie śpi, więc puściła mi Queen. 90 minut spokojnego snu przerwało wjechanie do Warszawy, przed Warszawą korki, a potem to było tylko gorzej. Dziura tu, dziura tam, gdzieniegdzie jakieś małe plombowanie nawierzchni. Po kilku wymuszeniach, bo nawigacja mówi "za 5 metry skręć w prawo", a pokazuje " jedź prosto" w końcu dotarliśmy "do celu".
I się okazało, że moje papiery, które mamcia wysłała jako pierwsze, cała dokumentacja, nie dotarła w ogóle do fundacji. Papiery, które mama dostała od fundacji, jako drugie nie były dla mnie tylko dla mamy, bo trzeba było coś uaktualnić na jej subkoncie. Tak więc rodzice myśleli, że fundacja opóźnia się z nadaniem mi numeru, a tu się okazuje, że przecież to wszystko, to całe zamieszanie to nie ich wina.
To wszystko wina POCZTY.
Jesteśmy w plecy około 4 tygodnie. Teraz dopiero ruszymy z ulotkami. Mama jest trochę zła, tatko też, a ja sama nie wiem. Ja fajnie wspominam podróż. Siedziałam sobie na tylnym siedzeniu i patrzyłam jak rodzice sobie rozmawiają, jak się śmieją. Od czasu do czasu dawałam im o sobie znać, że nie za bardzo lubię mieć "coś" (małego i śmierdzącego) w pieluszce.
Jesteśmy w plecy około 4 tygodnie. Teraz dopiero ruszymy z ulotkami. Mama jest trochę zła, tatko też, a ja sama nie wiem. Ja fajnie wspominam podróż. Siedziałam sobie na tylnym siedzeniu i patrzyłam jak rodzice sobie rozmawiają, jak się śmieją. Od czasu do czasu dawałam im o sobie znać, że nie za bardzo lubię mieć "coś" (małego i śmierdzącego) w pieluszce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz