niedziela, 14 maja 2017

Koncert charytatywny

18 lutego 2017 roku odbył się koncert charytatywny dla mnie. Jeszcze czegoś takiego nigdy w życiu nie przeżyłam. 
Mama mówiła mi już jakiś czas temu o koncercie, ale jakoś nie mogłam sobie tego wyobrazić. Jak to, dlaczego, przecież młodzi ludzie zamiast się uczyć, to chodzą na próby i poświęcają swój wolny czas dla mnie. Noże to mój urok osobisty tak podziałał, albo chyba ciocia Monika i wujo Konrad ( rodzice Szymusia) coś im o mnie powiedzieli. I tak w okolicach listopada rodzice dowiedzieli się, że będzie dla mnie organizowany koncert charytatywny w Łodzi w szkole muzycznej na Sosnowej.
Już na kilka dni przed koncertem mówili o mnie w radiu Łódź :
Sosnowa dla Jagódki.
Na koncert przyszło dużo ludzi, jeszcze tylu na oczy nie widziałam. Przyjechałam na koncert z mamą, tatą, z babcią Daną i dwiema przyszywanymi babciami sąsiadką Halinką i rehabilitantką Małgosią. Były inne ciocie i wujkowie, dużo nas było.
Na koncert mama i babcia porobiły te swoje robótki ręczne. Babcia zrobiła obrusy, bieżniki, a mama maskotki, koszyki, sweterki, czapeczki i mitenki. Zanim jeszcze zaczął się koncert już sporo rzeczy się posprzedawało.
O 18 zaczął się koncert. Tatuś tuż przed koncertem pokazał mi ile osób przyszło mnie zobaczyć, no oczywiście nie tylko mnie ale przede wszystkim młodych muzyków.
Dwóch Michałów prowadziło koncert. Nie wiem jak inni, ale dla mnie super. Powinni to robić częściej.
To zaczynamy...
Po prostu było super. Bardzo lubię słuchać muzyki, bo już w brzuszku mamy od fasolki słuchałam różnej muzyki. Chociaż mama to wielka fanka Queen i przeważnie tylko to słuchałam.
Potem się troszkę rozkręciłam... i wlazłam na scenę :-)

Ciocia Monika mówiła, że po zeszłorocznym koncercie dla Szymka jeszcze długo ta energia z nimi była. Takie wydarzenie na zawsze zostanie w mojej pamięci, a nawet jeśli zapomnę to rodzice będą mi puszczać filmy z koncertu. Myślę, że dla wszystkich ten koncert był potrzebny. Na pewno dla uczniów, nauczycieli i rodziców Szymka. Niestety kilka dni po koncercie Szymuś odszedł. Potrzebna była może taka istotka jak ja, żeby kolejny koncert miał inne zakończenie. Dla mnie i dla moich rodziców było to wydarzenie, które ogromnie nas wsparło, ale nie tylko finansowo. Rodzice ujrzeli, że można bezinteresownie mi pomóc. Latanie z ulotkami z 1% i proszenie się o wpłaty na subkonto może psychicznie człowieka dobić. A tutaj pojawiła się magia.

Zobaczcie jeszcze kilka filmików, bo wiem, że nie każdy mógł z nami być osobiście na Sosnowej.
Ostatni utwór. Dla mnie i rodziców chyba najważniejszy. 

Jeszcze raz pragnę podziękować wszystkim uczestnikom i organizatorom z Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I i II stopnia im. H. Wieniawskiego za ten piękny koncert. To były naprawdę cudowne chwile. Mam nadzieję, że takie koncerty staną się tradycją na Sosnowej. To co zrobiliście było piękne.

sobota, 13 maja 2017

Ciężki luty

Działo się, tyle Wam powiem. Działo się tyle, że nie wiem od czego zacząć.
W pierwszych dniach lutego znowu złapałam zapalenie oskrzeli. Jak zawsze zaczęło się niewinnie. Lekki katarek i kaszelek i nagle pewnej nocy budzę się z płaczem, ja nie śpię, rodzice też.
Od razu pojechałam z mamą do lekarza i zaczęłam brać leki.



Nie cierpię inhalacji, przynajmniej przez pierwsze trzy dni. Potem jakoś się przyzwyczajam i nawet sama trzymam przy nosku tą maskę, ale na początku boję się tego okropnego hałasu jaki wydaje ta malutka maszynka.
Rodzice zawsze mnie wtedy tulą i mocno kochają. Tatuś jest bardziej mięciutki od mamusi, więc częściej mnie tatko przytula. Mama wtedy ma czas na gotowanie, sprzątanie, pranie, prasowanie... i inne rzeczy co robią pozostałe mamusie. Przynajmniej mam czyste ubranka i pyszne obiadki. No i oczywiście mam wtedy więcej tatusia dla siebie, bo on to ciągle w pracy siedzi i czasami już śpię kiedy wraca do domu. Jak to powiedzieć takie życie. Jak mama już nie wyrabia fizycznie to prosi tatka, żeby wziął w pracy troszkę wolnego. Mama ma cukrzyce typu I i nie może być tak bardzo długo zmęczona i niewyspana, bo to odbija się na jej cukrach. Są wysokie i wtedy mamusia nie może rana wstać w ogóle z łóżka, może też trafić wtedy do szpitala nawet na tydzień. I co ja wtedy zrobię???
Po tygodniu ładnie zaczęłam zdrowieć i już było super, aż rano zaczęłam wymiotować czymś co przypominało krew. Tata szybko wstał i obudził mamę. Mama jak mnie zobaczyło, to zaczęła płakać, bo znowu miałam coś co przypominało atak padaczki. Tak jak miałam rok temu w kwietniu. Dobrze, że rodzice po poprzednim ataku zaopatrzyli się w lek Relased, który po podaniu do pupki ma taki atak powstrzymać. Tata trzymał mnie na rączkach i pilnował, żebym nie zadławiła się tymi wstrętnymi wymiocinami a mama dzwoniła po karetkę. Szybko mnie spakowała i pozostało nam tylko czekanie na karetkę. Po około 40 minutach ( WOOOW jak szybko !!! ) w końcu przyjechali. Mama ze mną wpakowała się do karetki a tatko jechał za nami autkiem. Jak na złość u nas w Piotrkowie oddział dziecięcy był zamknięty, bo się remontował czy przenosił do innego szpitala i musiałam jechać do szpitala w Tomaszowie Mazowieckim. Mama mówiła, że jechaliśmy tak długo, że myślała, że nas wiozą do Warszawy. Tam na izbie przyjęć też się nie śpieszyli. Gdy dostałam się na oddział, to tata kazał mamie jechać do domu i przywieźć jakieś jedzenie, picie i ubrania. Mama po trzech godzinach była z powrotem. Tatuś powiedział, że zostanie ze mną na noc i żeby mama jutro przyjechała go zmienić. Mama też musiała się uspokoić i przypilnować cukrów.






 Niestety w domu mama bardzo źle się poczuła i zadzwoniła do babci. Babci sąsiad przyjechał po mamę i tak się stało, że po dwóch dniach kiedy wychodziłam ze szpitala mama dopiero była na siłach, żeby wsiąść w auto i po nas przyjechać. Tata to się dopiero zamartwiał. Bał się o mnie i o mamusię. Ale w końcu wszystko dobrze się skończyło i wróciliśmy wszyscy do domu.


Z mamunią pół dnia przeleżałam w łóżku, bo jeszcze była słaba i się przytulałyśmy. Trzydniowa rozłąka robi swoje.
 Na drugi dzień wróciłam do swoich normalnych czynności, czyli robienie bałaganu...

 ...śmieszki i uśmieszki...
...cacanie świnek moich kochanych.

Rodzice nie kazali mi chodzić na razie do przedszkola, bo za kilka dni miał się odbyć koncert charytatywny. Nie mogło mnie tam zabraknąć.